Odkąd zostałem radnym Rady Miejskiej w Piasecznie zderzyłem się z administracją, „wychowany” na korporacyjnych zasadach musiałem zrozumieć procedury, organizację pracy, prawo administracyjne, reguły tworzenia budżetu gminy. Pomimo tych wszystkich uwarunkowań i reguł, administracja to przede wszystkim ludzie. Spotkałem świetnych, zaangażowanych urzędników, takich którym się „chce”. Nie miałbym żadnych oporów, by zatrudnić ich w firmie, w której kiedyś pracowałem. Spotkałem też takich, którzy wiedzieli i wiedzą, że się nie da, których „stary” schemat zainfekował „na zawsze”, dla których liczy się to, że się robi – a nie to, że się robi. Większości urzędnikom zależy, naprawdę się starają, wtedy razem można pokonywać formalne bariery.
Bo świat urzędniczy to świat formalnych barier, interpretacji prawa i procedur. Prawo i procedury stworzone po to, by nasze życie porządkować i zabezpieczać. Skutki uboczne odczuwamy my, obywatele, gdy przyjdzie nam się zderzyć z urzędniczym światem.
Nasz świat to codzienne troski. Niektóre z tych codzienności nam dokuczają: brak bezpiecznej ulicy, utrudnienia w dojazdach do pracy i szkoły, brak miejsc w przedszkolach czy przepełniona szkoła. Za rozwiązanie niektórych z tych problemów odpowiadają urzędnicy. Jedni przygotowują inwestycję, inni to kontrolują. I kiedy zaczyna się administracyjna procedura związana z realizacją jakiegoś zadania, urzędnicy robią swoją robotę: dbają o to, by wszystkie dokumenty, decyzje, projekty były przygotowane idealnie. Inni skrupulatnie sprawdzają, poprawiają, mają wątpliwości, które trzeba wyjaśnić, zastanawiają się czy to można zrobić tak a może trzeba zrobić inaczej. W tej całej administracyjnej machinie zadanie i czas przestają mieć znaczenie. Każdy stara się przecież robić swoją robotę najlepiej.
Więc jeden urzędnik pisze pismo, a drugi mu odpowiada. Jeden urzędnik decyduje tak, drugi urzędnik to podważa i „nakazuje” robić inaczej. To wszystko pomiędzy urzędami: gmina do powiatu, powiat do gminy, powiat do wojewody, wojewoda do gminy, gmina do ministerstwa, ministerstwo do wojewody. Niezliczona ilość kombinacji. Każdy urzędnik robi swoją robotę najlepiej jak potrafi, na biurku spraw, pism, decyzji czeka cały stos. Czas przestaje mieć znaczenie.
Jest taki przypadek, dla mnie „książkowy”.
Starosta wydaje gminie pozwolenie wodno-prawne na jej wniosek. Jest to część dokumentacji niezbędnej do wydania pozwolenia na budowę, wydawanego również przez Starostę. Od decyzji wpływa odwołanie, które rozpatruje wojewoda. Urzędnik wojewody rozpatruje odwołanie, bada skrupulatnie całą sprawę. I dopatruje się, że pozwolenie wodno-prawne zostało wydane dla Gminy a powinno być wydane na Burmistrza Miasta i Gminy. Więc urzędnik wojewody zwraca się do gminy o uzupełnienie dokumentacji o prawidłowo wydane pozwolenie. Ale do tej pory, wszystkie pozwolenia wydawane były na wniosek gminy, nie burmistrza. Starosta, który wydał pozwolenie wodno- prawne stoi na stanowisku, że decyzja została wydana prawidłowo. Wojewoda jednak upiera się przy swoim stanowisku, podaje interpretację i nakazuje uzupełnić dokumentację o prawidłowo wydane pozwolenie wodno-prawne. Czyli gmina powinna tę samą dokumentację złożyć do starostwa ponownie, tylko wnioskodawcą powinien być Burmistrz. Starostwo się nie zgadza i wysyła pisma do ministerstw z prośbą o interpretację. Więc teraz inni urzędnicy, tym razem w ministerstwach studiują ustawy, wyroki sądów administracyjnych i wydają swoje opinie. Jedna jest zgodna ze stanowiskiem wojewody. W końcu właściwe ministerstwo wydaje opinię, która pozwala urzędnikowi „odpuścić” temat, czy to powinien być burmistrz czy gmina. Cała ta korespondencja zajęła 6 miesięcy.
Najgorszy urzędnik to taki, który czegoś nie chce zrobić i wyszukuje wszelkie argumenty, które uzasadniają jego stanowisko. Radca prawny pisze stosowną opinię, przywołuje wyroki sądów administracyjnych. Oczywiście tylko tych, które są zgodne z obraną linią. Nazywam takich urzędników betonem. Taki urzędnik nie wyjdzie poza schemat, nie zastanowi się nad konsekwencjami. On wie, nie chce i koniec. Przecież nie może złamać prawa. Wtedy też używane jest argument-straszak: naruszenie dyscypliny o finansach publicznych. Nie można narażać siebie i burmistrza na konsekwencje wynikające z dyscypliny o finansach publicznych! Na takiego betonowego urzędnika nie ma sposobu: beton można jedynie kruszyć. A że kruszenie betonu to mozolna i ciężka praca, nie każdemu się chce.
Inny przykład. Gmina zwróciła się do Powiatu o bezpłatne udostepnienie informacji z powiatowego zasobu geodezyjnego. Teraz mamy przypadek, kiedy jeden urząd coś od drugiego urzędu chce, powołując się oczywiście na odpowiednie zapisy ustaw. Nie jakieś tam widzi-mi-się, te dane potrzebne są do realizacji publicznych zadań gminy. To też nie jest jakiś „Kowalski” (do którego oczywiście nie ma zaufania), tylko URZĄ. Ale jeden urzędnik w powiecie uważa, że nie może tych danych wydać bezpłatnie a gmina może sobie te dane kupić, wszystko oczywiście wytłumaczone interesem publicznym. Do tego urzędnik powiatowy jest sprytny – nie wydaje decyzji odmownej, od której można się odwołać. Pisze do gminy pismo o uzupełnienie, wyjaśnienie itp. Pismo się przeleży tu i tam, mijają miesiące. W końcu gmina żąda wydania decyzji. Urzędnik jest pod ścianą, przygotowuje decyzję a Starosta podpisuje. Oczywiście decyzja odmowna. Więc gmina się od decyzji odwołuje do organu wyższej instancji – poziom wojewódzki. Mamy do czynienia z organem, który również dba o interesy publiczne i podziela stanowisko Starosty. Uzasadnienie oddalenia skargi wywołuje tylko uśmiech – kopiuj i wklej z argumentacji Starosty. Więc, żeby ten beton kruszyć, pozostaje odwołanie do sądu, co gmina czyni. Dochodzi do rozprawy i Sąd uchyla decyzję Starosty i organu odwoławczego. Spór pomiędzy gminą a powiatem trwał lata, w tym czasie gmina nie korzystała z danych, które mogły mieć istotny wpływ na podejmowane decyzje w zakresie inwestycji gminnych. Czy takiemu urzędnikowi powiatowemu jest teraz głupio? W końcu nie miał racji. Nie sądzę – jest przekonany, że zrobił wszytko by bronić publicznego interesu. Tylko czyjego? Gdyby te dane zostały udostępnione wcześniej, nie było pism, odwołań, sądów, całej tej jałowej roboty. Ale ten urzędnik powie: mógłby być zarzut naruszenia dyscypliny finansów publicznych, mogła przyjść kontrola NIK itp. Itd. Mogła..
Takich urzędników nie lubię – otwarcie. Dla nich najważniejsze jest słowo NIE z odpowiednim uzasadnieniem. To oni tworzą równoległy świat administracji, w którym intencja i cel przestaje mieć znaczenie. Najważniejszy jest własny „….chron”. A przecież, jeśli ktoś boi się odpowiedzialności, może sobie znaleźć inne zajęcie. Naprawdę, nie ma obowiązku brania na siebie takiego ciężaru, jakim jest dbanie o dyscyplinę finansów publicznych.
Niedawno sam złożyłem skargę na działanie burmistrza. Ktoś się zapyta: jaki sens ma składanie skargi na burmistrza, z którym się razem współpracuje. Wiadomo, burmistrz nie zna się na wszystkim, ma swoich urzędników, to oni przygotowują odpowiedź TAK lub NIE. Dostałem odpowiedź NIE.
Jestem w sporze ze starostwem powiatowym o udostępnienie danych z powiatowego zasobu. Tam też jeden z urzędników uznał, że czegoś nie można zrobić. Inaczej interpretujemy tę same artykuły ustawy. Czekam na rozprawę przed sądem.
Nie odpuszczam. To jest mój wkład w kruszenie betonu.
Robert Widz
Radny Rady Miejskiej w Piasecznie
2.09.2018

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.